Do góry nogami
Komentarze: 0
Gdyby tak wszystkie doświadczenia i sytuację w moim życiu spakować do podręcznej torebki i wywrócić ją do góry nogami, to znalazło by się w tej stercie chaosu wiele podobnych do siebie elementów. W pierwszym odruchu postanowiłam zrobić szczegółową inwentaryzację swoich dotychczasowych związków. Cóż mogę powiedzieć? Relację, które ja kończyłam były już długotrwałymi związkami. Te , które były kończone przez moich ex, trwały zazwyczaj tylko kilka miesięcy. Dlaczego tak się działo ? Hmm to właściwie bardzo ciekawe pytanie , na które musiałam sama znaleźć odpowiedź.
Po pierwsze. Związki , które ja sama kończyłam zwyczajnie przestawały spełniać moje „oczekiwania” . Zdałam sobie sprawę z tego, że ogólnie moje relacje zależne były od tego, jakie miałam o nich wyobrażenie. Wiadomo, że pierwsze uniesienia są jak nurkowanie w niebiańskiej, lekkiej chmurze, to wszystko niesie za sobą obietnice szczęścia. Wyobrażałam sobie, że taki stan będzie się zwyczajnie utrzymywał. Jednak wiadomo, że to nie na tym polega. Miłość to nie tylko amorki, serduszka i „loffki ,- kisski”. To także wspólne życie, akceptowanie siebie nawzajem ze wszystkim co się ma. Podejmowanie nie raz trudnych decyzji, proza życia codziennego. Każdy ma prawo posiadać własne plany, cele i marzenia. Przecież partner nie jest od tego , żeby nieustannie zaspokajać nasze potrzeby, prawda? Ale ja żyłam w przeświadczeniu, że muszę być ciągle adorowana i zapewniana o swojej wartości. Non stop chciałam , żeby partner skupiał swoją uwagę na mojej osobie, jak gdyby nie miał swojego życia. Kiedy okazywało się, że ma inne plany i woli robić coś innego niż spędzać czas ze mną , czułam się rozgoryczona , zła, nie kochana i zaczynałam analizować swój związek. Szukałam celowo zwady, wywoływałam kłótnie, żeby przekonać innych i samą siebie, że to wszystko po prostu nie ma sensu. Osiągałam swój cel. Doprowadzałam swój umysł do stanu nie odwracalnego. Nie potrafiłam już dostrzegać zalet partnera. Po prostu odchodziłam stopniowo , aż wycofywałam się na Amen. Czy to była miłość? Z perspektywy czasu, szczerze nie sądzę. Miłość nie stawia nieustannie warunków. Tak jak już mówiłam, po prostu wcześniej nigdy nie pokochałam siebie więc jak mogłam dać miłość innemu człowiekowi i co więcej ją przyjąć? Nie rozumiałam jej istoty więc nie mogłam jej odczuwać chociaż wydawało mi się, że doskonale wiem, czym jest miłość.
Z czasem otworzyłam się na odnalezienie przyczyny tego, że non stop potrzebuję potwierdzenia miłości u swoich partnerów. Dlaczego wolałam sama się wycofywać i czemu przerzucałam na nich swoje braki emocjonalne. Prawda choć prosta i gdzieś w zakamarkach mojej podświadomości oczywista. Pochodzę z rozbitej rodziny. Najpierw odeszła od nas moja mama, która została najprawdopodobniej zdradzona przez ojca. Potem, kiedy tata związał się z inną kobietą zamieszkałam z nimi i jako małe dziecko, wierzyłam że ta jego partnerka jest moją matką. Mój świat zawalił się najpierw, kiedy dowiedziałam się, że jednak tak nie jest. Ale kochałam ją bo traktowała mnie jak córkę. Dopóki nie urodziła własnego dziecka. Zaczęłam chyba przeszkadzać i nie pasowałam do rodzinnego obrazka bo zostałam „wyeksmitowana” do domu dziadków. Najpierw na tydzień, potem na dwa aż zostało tak do końca. A więc to najprawdopodobniej stało się źródłem mojej niskiej samooceny względem samej siebie. Chęcią nieustannej miłości, czułości i uwieszania się na czyimś ramieniu byle tylko nie być sama. Przez to często ładowałam się w związki , które były dla mnie toksyczne, złe i autodestrukcyjne.
Dlaczego związki , które nie były kończone przeze mnie kończyły się po paru miesiącach ? Odpowiedź jest prosta. Ci , którzy sami odchodzili pewnie szybko dochodzili do wniosku, że szukają w partnerce równej sobie i silnej jednostki. Nie dziewczynki, która bez jego pomocy rozsypie się na tysiąc kawałków. Facet po prostu nie chce robić ciągle za bohatera i tarczę. Nie chce stale uważać na to, co powie w obawie przed morzem łez albo z obawy przed naelektryzowaną agresją burzą. Prawda?
Schematy w każdym moim związku były podobne. Co dziwniejsze chociaż zawsze chciałam być lepsza niż członkowie mojej rodziny, których oskarżałam o skrzywienie mojej psychiki, to podświadomie powtórzyłam ich błędy i zatoczyłam błędne koło. Przyciągałam partnerów, którzy mieli takie same cechy charakteru jak otoczenie , w którym się wychowałam. Przykład? Och mam ich całe mnóstwo , ale skupię się na tych najbardziej oczywistych.
Facet, z którym jestem w ciąży ucieka od odpowiedzialności, znajduję sobie kochankę i odchodzi. Halo stop! Skąd my to znamy ? Moja mama wprawdzie już zdążyła mnie urodzić , miałam 8 miesięcy , kiedy tata spotykał się z inną będąc w związku małżeńskim z moją mamą. Ona się wyprowadziła z moim starszym bratem, uciekła do swojej mamy. A ja ? Też spakowałam się i uciekłam ze starszymi dziećmi do babci. Schemat zachowany. Teza potwierdzona. Idźmy więc dalej.
Mój tata ma niezwykłą tendencje od uciekania od problemów w pracę. Nie wiem na ile robi to świadomie a na ile po prostu jest pracoholikiem. Po prostu nigdy go nie ma u niego w domu. Rzadko kiedy ma czas , żeby ze mną porozmawiać przez telefon , czy po prostu żeby przyjechać w odwiedziny. Tak było zawsze, odkąd sięgam tylko pamięcią. Nigdy nie potrafił pogodzić się z tym co zrobił mi i innym dookoła. Więc choć pozornie prowadził szczęśliwe życie, to większość jego czasu pochłaniała praca. Zero czasu dla najbliższych. I co ? Znalazłam sobie faceta, który w równym stopniu jak mój ojciec po prostu uciekał. Uciekał od dziecka z poprzedniego związku, uciekał ode mnie i od mojej córki. Tolerowałam to do czasu. Chciałam namówić partnera na terapię ale oczywiście nie było o tym mowy. Nie mogliśmy nigdy niczego zaplanować, bo on wiecznie musiał iść komuś pomóc albo szukał dodatkowych zajęć poza pracą. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie to, że robił to żeby po prostu uciec od domu i obowiązków. Gdybym ja sama wcześniej zabrała się za inwentaryzację swojego życia pewnie nigdy świadomie nie weszłabym w taki układ. Oszczędziłabym sobie nerwów, rozwodu i rozczarowania. Ale wiadomo, że na początku związku nie zauważa się często takich oczywistości. Idealizowałam swoich partnerów i swoje relacje.
Wszystkie schematy w moim życiu miały też w sobie tendencję do przyciągania ludzi z cechami charakteru osób takich jak na przykład moja babcia, która słynęła z wiecznego krytykowania mnie, mojego stylu bycia i podejmowanych przeze mnie decyzji. Takich też partnerów często wybierałam. Myślę, że podświadomie pociągali mnie faceci, którzy mieli defekty i usterki podobne do moich. Nigdy nie wybierałam kogoś, kto mógłby być dla mnie naprawdę odpowiedni.
Zdarzało mi się mieć przykładowo kogoś uzależnionego od alkoholu , gdzie mój dziadek był alkoholikiem przez większość swojego życia. Jak widać więc chęć unikania błędów, które widziałam w rodzinnym domu to nie to samo , co umiejętność ich unikania. Najważniejszym i podstawowym posunięciem jest po prostu to przepracować i w końcu zdanie sobie z tego sprawy. Mogłabym nadal tkwić w tym błędnym kole byle tylko nie być sama i robić klin klinem do końca życia. Szukać nieustannie miłości , uzależniać się od partnera zapominając o tym, co jest dla mnie ważne.
Lepiej jest się obudzić późno niż później. A jeszcze lepiej obudzić się ogólnie niż wcale tego nie robić i wmawiać sobie do końca świata, że takie jest życie i inaczej nie można. Otóż można. Tylko trzeba być upartym, wytrwałym i wdrożyć postanowienie w życie. Na stałe a nie na chwilę. Każdy upadek jest szansą na to, żeby się podnieść. Jeżeli już jestem na dnie to droga prowadzi tylko w górę prawda? :)
Nauczyłam się doceniać samą siebie, teraz nie potrzebuję potwierdzenia u innych , że jestem wartościowa i ważna. Moje samopoczucie zależy ode mnie a nie od tego co robią i myślą inni. Myślę pozytywnie i nie ustaje w staraniach, żeby każdy dzień był jeszcze lepszy od poprzedniego . Zachęcam do tego wszystkich razem i każdego z osobna :) Jesteśmy dla siebie najlepszym źródłem do dawania sobie szczęścia. Jeśli pokochamy siebie to nauczymy się w pełni kochać innych. To moje przesłanie na dziś :)
Dodaj komentarz