Najnowsze wpisy, strona 9


paź 03 2019 Wdzięczność :) Bezinteresowność :)
Komentarze (0)

Wdzięczność. Warto codziennie dziękować za to, co już się ma. Ja na przykład codziennie dziękuje za to, że mam co jeść - są tacy, którzy nie mają. Za to, że mam co pić - to też nie jest takie oczywiste w niektórych częściach świata. Za to, że mam gdzie mieszkać, na czym spać. Za to, że mam się w co ubrać. Za to, że odpukać jestem zdrowa i silna. Codziennie dziękuje za to, że otrzymałam w darze od losu takie cechy jak na przykład upartość czy silną wolę :) Dziękuje za to, że mam rodzinę, w której możemy się nawzajem wspierać i troszczyć o siebie nawzajem. Oczywiście każdy może być wdzięczny za coś innego :) Od małych, codziennych spraw po te większe. To na prawdę daję poczucie szczęścia, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że są w życiu rzeczy, które po prostu mamy. Co więcej jeżeli codziennie chcemy za coś podziękować to nagle zaczynamy celowo szukać tych nawet drobnych spraw, zaczynamy je zauważać. 

O wiele lepiej jest cieszyć się tym co mamy, zamiast szukać tego czego nie mamy albo co nam przeszkadza. Kiedy już poczujemy tą wdzięczność, zwiększy się nasze poczucie szczęścia to w parze z tym przychodzi również powoli poczucie bezpieczeństwa. Czy może być coś ważniejszego ? Jeżeli umiemy się zwyczajnie cieszyć z życia ? Jeżeli sami sobie dajemy poczucie bezpieczeństwa? Jeżeli kochamy sami siebie ? Kochamy świat i wszystko dookoła? :) Myślę, że to tak samo cenne jak zdrowie. Bo jeżeli człowiek jest zdrowy to ma dobre życie, ale jeżeli ma też zdrowy umysł i równowagę emocjonalną, to to życie jest zarówno dobre jak i szczęśliwe, pełne i przepełnione energią. Wtedy łatwiej jest marzyć odważnie i chętnie podejmuje się działania , żeby te swoje cele i pragnienia zwyczajnie spełniać. Jest takie powiedzenie : "Uśmiechnij się a wtedy świat uśmiechnie się do Ciebie" - to może się komuś wydawać śmieszne i naiwne, ale tak na prawdę dużo słuszności jest w tych słowach. Jeżeli podchodzimy do czegoś z nerwami to najczęściej nic nam nie idzie. Jeżeli robimy coś z entuzjazmem i spokojem idzie dużo łatwiej prawda? A nawet jeżeli coś nie idzie to z uśmiechem na twarzy łatwiej podejmować próby aż do skutku :) 

 

Bezinteresowność. 

Warto dzielić się z ludźmi tym co się ma. Warto pomagać jeśli możemy i jeżeli to oczywiście nie odbywa się kosztem naszego zdrowia czy równowagi psychicznej :) Warto jednak robić to, nie oczekując od nikogo stale poklasku i wdzięcznośći. Pamiętajmy, że dobre uczynki to po prostu miłe gesty, które Nam samym powinny dawać poczucie satysfakcji, a nie są to karty przetargowe i nie powinny stanowić klucza do manipulowania innymi. Kiedy to zrozumiałam moje życie stało się jakby lżejsze. Przestałam robić coś tylko po to, żeby ktoś powiedział : " Dziękuje! Świetnie się spisałaś! " . Oczywiście to miłe, jeżeli ktoś docenia nasze starania, jednak kiedy przestajemy oczekiwać tego na każdym kroku i sami siebie doceniamy za to , co zrobiliśmy dla kogoś, tym mniejsze rozczarowanie i rozgorycznie , że na przykład ktoś tego nawet nie zauważył. Wtedy dobry uczynek staję się dla nas samych czymś miłym, czymś co sprawia że czujemy się lepiej i lżej na sercu. Robi Nam się ciepło na duszy. A nie pozostaje przymusem przez który chcemy uzyskać aprobatę od innych :) Sprawdziłam to sama na sobie i wiem, że dokładnie tak to działa.

 

Warto jest słuchać swoich myśli i obserwować nasze reakcje i emocje w różnych sytuacjach :) Kiedy się wsłuchamy możemy się zacząć łapać na tym, ile rzeczy Nas zniewala. Na ile uzależniamy się od opinii i sympatii innych. Rozwinę ten temat następnym razem :) To ważny etap do uzdrowienia duszy :) 

 

Ściskam gorąco :)

paź 02 2019 O co chodzi z tym kochaniem?
Komentarze (0)

Co to właściwie znaczy kochać siebie ? Czy jeżeli powiem sobie "Kocham Cię" to sprawi, że w to uwierzę ? Zapewne jeśli zrobię to raz, albo dwa przelotnie nie czując tego, co do siebie mówię to niczego to w moim życiu nie zmieni. Podobno jeżeli powtórzymy coś 1000 razy to nasza podświadomość przyjmię to do środka i również zacznie w to wierzyć. Jednak na tym nie koniec. Miłość do samego siebie to nie bycie narcyzem, zachwycającym się nad swoją urodą, inteligencją i na pewno nie wywyższanie się na tle innych ludzi. Miłość do samego siebie to akceptowanie się w pełni ze wszystkimi wadami, to słuchanie swoich myśli i umiejętność rozmawiania z samym sobą. Kochać siebie, to także umiejętność wybaczania sobie błędów, wpadek, głupot itp ... :) Jeżeli za każdym razem kiedy zdarzy Nam się potknąć na jakimś życiowym zakręcie , będziemy się besztać i powtarzać w myślach : "Ale ja jestem głupi/a!!!! Jak mogłem/mogłam to zrobić ?! Nigdy sobie tego nie wybaczę!!!! To raczej marne szanse na to, że w pełni się pokochamy. Mylić się jest rzeczą ludzką, więc musimy nauczyć się wybaczać sobie ale także innym. Każdy ma prawo popełnić błąd. Myślę, że wybaczenie daje poczucie ulgi. Jeśli nie kierujemy się w życiu żalem i nienawiścią czy niechęcią, to łatwiej Nam dostrzegać pozytywy każdego dnia. Jeżeli kocham siebie to umiem też kochać innych. Jeżeli kocham siebie to moje poczucie wartości wzrasta. Jeżeli Kocham siebie, to czuję się bezpieczna. Nie muszę wtedy szukać potwierdzenia u innych jak ważna jestem. Szukanie tego poczucia u innych sprawia, że jeśli ktoś nas odrzuca to nasze morale znowu padają. A przecież jako jednostka jesteśmy całością, to że nie jesteśmy z kimś akurat w związku nie oznacza, że jesteśmy tylko połową siebie, prawda ? :) Jeżeli kochamy siebie to do związku wchodzimy z pełnym, pełnowartościowym pakietem a nie stałymi "oczekiwaniami", że dzięki drugiej osobie będziemy pełni i wartościowi. 

Powtarzanie sobie codziennie " Kocham Cię" nie stanowi przecież żadnego wysiłku. Wystarczy o tym pamiętać i uparcie wdrażać w życie to hasło. W myślach, na głos, pisząc to, mówiąc to sobie przeglądając się w lustrze :) W końcu ten upór popłaca :) Warto zrobić dla siebie coś dobrego. Zacząć się skupiać na tym co mamy, co potrafimy i za co siebie cenimy zamiast stale analizować co Nam przeszkadza :) Cieszmy się tym co tu i teraz. Snujmy plany i marzenia. Codziennie bądźmy wdzięczni za to co już mamy bo jest wielu ludzi, którzy mogą nie mieć aż tyle. 

Żyjmy każdą chwilą, wyciągajmy wnioski z przykrych doświadczeń. Dzięki temu, co przeżyliśmy jesteśmy teraz silniejsi i mądrzejsi. Odpuśmy przeszłość, nie dajmy się zgniatać pod ciężarem złych wspomnień. Być może wszystko, co stało się kiedyś po prostu musiało się stać, żebyśmy pewnego dnia mogli się przebudzić z tego letargu i wziąć życie za rogi? :) 

 

Warto to przemyśleć :) Warto żyć :) Warto cieszyś się każdą chwilą. W końcu mamy to szczęście i możemy być częścią wszechświata. Wierzę, że każde ludzkie życie jest ważne, że każdy ma coś do zrobienia na ziemi :) 

 

Zacznij teraz. Dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego życia :)

paź 01 2019 Do góry nogami
Komentarze (0)

 

Gdyby tak wszystkie doświadczenia i sytuację w moim życiu spakować do podręcznej torebki i wywrócić ją do góry nogami, to znalazło by się w tej stercie chaosu wiele podobnych do siebie elementów. W pierwszym odruchu postanowiłam zrobić szczegółową inwentaryzację swoich dotychczasowych związków. Cóż mogę powiedzieć? Relację, które ja kończyłam były już długotrwałymi związkami. Te , które były kończone przez moich ex, trwały zazwyczaj tylko kilka miesięcy. Dlaczego tak się działo ? Hmm to właściwie bardzo ciekawe pytanie , na które musiałam sama znaleźć odpowiedź.

 

 

 

Po pierwsze. Związki , które ja sama kończyłam zwyczajnie przestawały spełniać moje „oczekiwania” . Zdałam sobie sprawę z tego, że ogólnie moje relacje zależne były od tego, jakie miałam o nich wyobrażenie. Wiadomo, że pierwsze uniesienia są jak nurkowanie w niebiańskiej, lekkiej chmurze, to wszystko niesie za sobą obietnice szczęścia. Wyobrażałam sobie, że taki stan będzie się zwyczajnie utrzymywał. Jednak wiadomo, że to nie na tym polega. Miłość to nie tylko amorki, serduszka i „loffki ,- kisski”. To także wspólne życie, akceptowanie siebie nawzajem ze wszystkim co się ma. Podejmowanie nie raz trudnych decyzji, proza życia codziennego. Każdy ma prawo posiadać własne plany, cele i marzenia. Przecież partner nie jest od tego , żeby nieustannie zaspokajać nasze potrzeby, prawda? Ale ja żyłam w przeświadczeniu, że muszę być ciągle adorowana i zapewniana o swojej wartości. Non stop chciałam , żeby partner skupiał swoją uwagę na mojej osobie, jak gdyby nie miał swojego życia. Kiedy okazywało się, że ma inne plany i woli robić coś innego niż spędzać czas ze mną , czułam się rozgoryczona , zła, nie kochana i zaczynałam analizować swój związek. Szukałam celowo zwady, wywoływałam kłótnie, żeby przekonać innych i samą siebie, że to wszystko po prostu nie ma sensu. Osiągałam swój cel. Doprowadzałam swój umysł do stanu nie odwracalnego. Nie potrafiłam już dostrzegać zalet partnera. Po prostu odchodziłam stopniowo , aż wycofywałam się na Amen. Czy to była miłość? Z perspektywy czasu, szczerze nie sądzę. Miłość nie stawia nieustannie warunków. Tak jak już mówiłam, po prostu wcześniej nigdy nie pokochałam siebie więc jak mogłam dać miłość innemu człowiekowi i co więcej ją przyjąć? Nie rozumiałam jej istoty więc nie mogłam jej odczuwać chociaż wydawało mi się, że doskonale wiem, czym jest miłość.

Z czasem otworzyłam się na odnalezienie przyczyny tego, że non stop potrzebuję potwierdzenia miłości u swoich partnerów. Dlaczego wolałam sama się wycofywać i czemu przerzucałam na nich swoje braki emocjonalne. Prawda choć prosta i gdzieś w zakamarkach mojej podświadomości oczywista. Pochodzę z rozbitej rodziny. Najpierw odeszła od nas moja mama, która została najprawdopodobniej zdradzona przez ojca. Potem, kiedy tata związał się z inną kobietą zamieszkałam z nimi i jako małe dziecko, wierzyłam że ta jego partnerka jest moją matką. Mój świat zawalił się najpierw, kiedy dowiedziałam się, że jednak tak nie jest. Ale kochałam ją bo traktowała mnie jak córkę. Dopóki nie urodziła własnego dziecka. Zaczęłam chyba przeszkadzać i nie pasowałam do rodzinnego obrazka bo zostałam „wyeksmitowana” do domu dziadków. Najpierw na tydzień, potem na dwa aż zostało tak do końca. A więc to najprawdopodobniej stało się źródłem mojej niskiej samooceny względem samej siebie. Chęcią nieustannej miłości, czułości i uwieszania się na czyimś ramieniu byle tylko nie być sama. Przez to często ładowałam się w związki , które były dla mnie toksyczne, złe i autodestrukcyjne.

 

 

 

Dlaczego związki , które nie były kończone przeze mnie kończyły się po paru miesiącach ? Odpowiedź jest prosta. Ci , którzy sami odchodzili pewnie szybko dochodzili do wniosku, że szukają w partnerce równej sobie i silnej jednostki. Nie dziewczynki, która bez jego pomocy rozsypie się na tysiąc kawałków. Facet po prostu nie chce robić ciągle za bohatera i tarczę. Nie chce stale uważać na to, co powie w obawie przed morzem łez albo z obawy przed naelektryzowaną agresją burzą. Prawda?

 

 

 

Schematy w każdym moim związku były podobne. Co dziwniejsze chociaż zawsze chciałam być lepsza niż członkowie mojej rodziny, których oskarżałam o skrzywienie mojej psychiki, to podświadomie powtórzyłam ich błędy i zatoczyłam błędne koło. Przyciągałam partnerów, którzy mieli takie same cechy charakteru jak otoczenie , w którym się wychowałam. Przykład? Och mam ich całe mnóstwo , ale skupię się na tych najbardziej oczywistych.

 

Facet, z którym jestem w ciąży ucieka od odpowiedzialności, znajduję sobie kochankę i odchodzi. Halo stop! Skąd my to znamy ? Moja mama wprawdzie już zdążyła mnie urodzić , miałam 8 miesięcy , kiedy tata spotykał się z inną będąc w związku małżeńskim z moją mamą. Ona się wyprowadziła z moim starszym bratem, uciekła do swojej mamy. A ja ? Też spakowałam się i uciekłam ze starszymi dziećmi do babci. Schemat zachowany. Teza potwierdzona. Idźmy więc dalej.

 

Mój tata ma niezwykłą tendencje od uciekania od problemów w pracę. Nie wiem na ile robi to świadomie a na ile po prostu jest pracoholikiem. Po prostu nigdy go nie ma u niego w domu. Rzadko kiedy ma czas , żeby ze mną porozmawiać przez telefon , czy po prostu żeby przyjechać w odwiedziny. Tak było zawsze, odkąd sięgam tylko pamięcią. Nigdy nie potrafił pogodzić się z tym co zrobił mi i innym dookoła. Więc choć pozornie prowadził szczęśliwe życie, to większość jego czasu pochłaniała praca. Zero czasu dla najbliższych. I co ? Znalazłam sobie faceta, który w równym stopniu jak mój ojciec po prostu uciekał. Uciekał od dziecka z poprzedniego związku, uciekał ode mnie i od mojej córki. Tolerowałam to do czasu. Chciałam namówić partnera na terapię ale oczywiście nie było o tym mowy. Nie mogliśmy nigdy niczego zaplanować, bo on wiecznie musiał iść komuś pomóc albo szukał dodatkowych zajęć poza pracą. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie to, że robił to żeby po prostu uciec od domu i obowiązków. Gdybym ja sama wcześniej zabrała się za inwentaryzację swojego życia pewnie nigdy świadomie nie weszłabym w taki układ. Oszczędziłabym sobie nerwów, rozwodu i rozczarowania. Ale wiadomo, że na początku związku nie zauważa się często takich oczywistości. Idealizowałam swoich partnerów i swoje relacje.

 

 

 

Wszystkie schematy w moim życiu miały też w sobie tendencję do przyciągania ludzi z cechami charakteru osób takich jak na przykład moja babcia, która słynęła z wiecznego krytykowania mnie, mojego stylu bycia i podejmowanych przeze mnie decyzji. Takich też partnerów często wybierałam. Myślę, że podświadomie pociągali mnie faceci, którzy mieli defekty i usterki podobne do moich. Nigdy nie wybierałam kogoś, kto mógłby być dla mnie naprawdę odpowiedni.

 

Zdarzało mi się mieć przykładowo kogoś uzależnionego od alkoholu , gdzie mój dziadek był alkoholikiem przez większość swojego życia. Jak widać więc chęć unikania błędów, które widziałam w rodzinnym domu to nie to samo , co umiejętność ich unikania. Najważniejszym i podstawowym posunięciem jest po prostu to przepracować i w końcu zdanie sobie z tego sprawy. Mogłabym nadal tkwić w tym błędnym kole byle tylko nie być sama i robić klin klinem do końca życia. Szukać nieustannie miłości , uzależniać się od partnera zapominając o tym, co jest dla mnie ważne.

 

Lepiej jest się obudzić późno niż później. A jeszcze lepiej obudzić się ogólnie niż wcale tego nie robić i wmawiać sobie do końca świata, że takie jest życie i inaczej nie można. Otóż można. Tylko trzeba być upartym, wytrwałym i wdrożyć postanowienie w życie. Na stałe a nie na chwilę. Każdy upadek jest szansą na to, żeby się podnieść. Jeżeli już jestem na dnie to droga prowadzi tylko w górę prawda? :)

Nauczyłam się doceniać samą siebie, teraz nie potrzebuję potwierdzenia u innych , że jestem wartościowa i ważna. Moje samopoczucie zależy ode mnie a nie od tego co robią i myślą inni. Myślę pozytywnie i nie ustaje w staraniach, żeby każdy dzień był jeszcze lepszy od poprzedniego . Zachęcam do tego wszystkich razem i każdego z osobna :) Jesteśmy dla siebie najlepszym źródłem do dawania sobie szczęścia. Jeśli pokochamy siebie to nauczymy się w pełni kochać innych. To moje przesłanie na dziś :) 

paź 01 2019 Jak to się zaczęło ?
Komentarze (0)

 

Znasz to uczucie, kiedy wszystko sie wali I nie masz pojecia, co zrobic ze swoim życiem ? Ja znam to doskonale z autopsji. Związki raczej nigdy mi nie wychodzily. Albo sama je kończylam ,bo wiecznie coś mi nie pasowało, albo to On kończyl związek a mój świat zawalał się nagle jak domek z kart. Porzucenie było dla mnie najgorsza forma kary. Często myślalam, ze to karma wraca do mnie złośliwie. Skoro porzucalam to z automatu należalo mi się to samo I to akurat wtedy, kiedy na serio mi zależalo.

 

 

 

Mam dwojke dzieci. Z góry założylam, że nie ułożę sobie w tym stanie życia, więc kiedy On stanął na mojej drodze I zaakceptował z tym całym życiowym bagażem, to pomyślałam, ze złapalam Pana Boga za nogi. Wydawał mi sie idealny,- przystojny, miły ,zaradny, rewelacyjny w łóżku. Wypisz wymaluj stworzony dla mnie. Nie zwracałam uwagi na to, że często nie mamy ze sobą o czym rozmawiaż. Nie przeszkadzało mi nawet to, że był uzależniony od palenia trawki. Miał więcej za pazuchą, ale nie będę tego rozstrząsać, niech każdy robi to , co uważa za słuszne.

 

Kiedy nagle okazało się, że znów jestem w ciąży poczułam przerażenie. Bałam się mu o tym powiedzieć, ale nie mogłam odkładać tego w nieskończoność. Użyło mi, kiedy jak mi sie wtedy wydawało ,- szczerze się ucieszył. Poszliśmy razem na badania, zaczeliśmy planować I nawet zastanawiać się nad imieniem. Nagle, niespodziewanie coś się zaczęło zmieniać. Stał się nieobecny , zaczął znikać na dnie a nawet noce nie dając znaku życia. Moja pierwsza myśl, była oczywista...On kogos poznał!

 

Właściwie moje przeczucie mnie nie myliło. Przyjechał któregoś dnia po jak ja to mówie “nocnej ciszy” I poprosił żebym wyszła do niego , nie chciał wejsc do domu. Już wiedziałam, co zamierza mi powiedzieć. To był koniec. Czuł się nieszczęśliwy w związku. Nie potrafił ze mną być. Nie przyznawał się, że kogoś poznał, ale to wyszło bardzo szybko … wpadłam w furię. Zaczęłam wykrzykiwać rzeczy, o które bym się nigdy nie podejrzewała. Wróciłam do domu zapłakana I załamana.

 

Parę dni pózniej stwierdził, że może jednak powinniśmy spróbować jeszcze raz. Zupełnie nie rozumiem , czemu się wtedy zgodziłam. Żebym mogła wprowadzić się do niego musiałam najpierw poczekać, aż pozbędzie się ze swojego domu tej “drugiej” , już samo to powinno dać mi do myślenia I upokorzyć mnie na tyle, bym nawet nie brała pod uwagę dawania mu szansy. Jednak wszystko we mnie krzyczało : “Może będzie jak dawniej? Sama na pewno nie dam rady! Jak ja sobie poradzę? Przecież go Kocham!!!” No I stało się. Wprowadziłam się do Niego I udawałam, że potrafię mu wybaczyć. Przy czym każde jego wyjście z domu było dla mnie podszyte strachem I pytaniem..czy on się z nią spotyka ? Tego do dzisiaj nie wiem. Wydawało by się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ale było inaczej. Któregoś dnia zauważyłam, że wymienia z tą “drugą” wiadomości, nie żebym grzebała mu w telefonie bo to nie w moim stylu, po prostu coś mi pokazywał, kiedy ona odpisała . Wpadłam w szał, zaczęłam się pakować a on wykrzyczał, że nie będzie udawał , że jest dobrze , kiedy jest źle. Stwierdził, że dla niego jestem za szarą I za cichą myszką I nie może tak dłużej udawać. “Czyli tylko udawałeś, kiedy mówiłeś , że nie kochasz”- spytałam ale nie odpowiedział. Wychodząc z mieszkania (nie chciał słuchać już tego, co mówię) powiedział , że jak wróci rano wolał by mnie w nim zastać. Dla dobra dziecka. No cóż , on wyszedł a ja złapałam za telefon I poprosilam tatę , żeby przyjechał po mnie I po moje rzeczy. Wahałam się do ostatniej chwili próbując jakoś wytłumaczyć Jego zachowanie przed samą sobą. Ale nic nie mogło tego wtedy usprawiedliwić. Klucz wrzuciłam mu do skrzynki na listy I tak oto zakończył się nasz związek a mój świat zawalił się jeszcze bardziej. Byłam zarówno upokorzona, zgnieciona I ogarnięta strachem, że zostalam w tej ciąży sama. Miałam ponure wizję patrzenia w poczkealni u ginekologa na kochąjace się pary, cieszące się na narodziny dziecka, a ja sama jak palec w gardle z czymś tak gorzkim, że aż nie do przełknięcia. Miałam w sobie tyle emocji, tyle gniewu I nienawiści , że wymyślałam w głowie miliony sposobów na to, jak go ukarać. Oczywiście każdy scenariusz odcinał go ode mnie I od dziecka na stałe. Przeszło mi przez myśl nawet usunięcie ciąży. Wiem jak to brzmi, świadomie nigdy bym tego nie zrobiła , ale w takim stanie przez głowę przemykało mi wiele myśli , z których może nie jestem dziś dumna ale wybaczam to sobie. Tak na prawdę to nie ma czegoś takiego jak złe emocje. Wszystko trzeba sobie w głowie przepracować. Moje źycie było jednym, wielkim pogorzeliskiem. Nie miałam siły wstać z łóżka, zajmować się dziećmi tak, jak powinnam. Moja rodzina bardzo się o mnie martwiła. Nie wiedzieli jak mi pomóc, I tak na prawdę nie mogli mi pomóc. Ja sama musiałam się obudzić z tego letargu I wziąć swoje życie we własne ręce. Pewnego dnia chwyciłam za telefon I umówiłam się na pierwszą w życiu terapię. Teraz wiem, że powinnam to zrobić dużo wcześniej, ale o tym innym razem :). Oprócz tego włączyłam w codzienność czytanie poradników I ćwiczenia, które stopniowo pozawalały mi wracać do wewnętrznej I życiowej równowagi, a właściwie teraz myślę, że pierwszy raz w życiu tak na prawdę łapałam wiatr w żagle.

 

Co do niego ? Hmm byliśmy w kontakcie jeszcze przez jakiś czas. Obiecywał być ojcem I pomagać mi w każdej sytuacji. Potem wyjechał za granicę I kontakt właściwie się urwał. Przez wiele dni w głowie miałam myśl,- że chcę by wrócił I szukałam sposobów jak tego dokonać. Teraz jest inaczej. Nauczylam sie kochać I szanować samą siebie. Zrozumiałam, że jestem jedynż osobą , która może dać sobie wszystko to, czego tak usilnie szukałam w jego osobie. Droga do uzdrowienia nie jest łatwa. Własciwie jest wyboista, bo kiedy już nam się wydaje, że jest dużo lepiej to zazwyczaj przychodzi kryzys I znów próbuje wciągnąć nas w tą mroczną otchłań. Jedyny sposób, żeby nie dać się znów sprowadzić w dół przez te myśli to być jeszcze bardziej upartym niż nasza podświadomość , która zdaję się nie lubić , kiedy próbujemy coś w sobie zmienić na lepsze :) Dzisiaj wiem, że to wszystko jest jak najbardziej możliwe. Nie pozwalam , żeby strach kierował moim życiem, bo przecież ono należy do mnie I nie mam zamiaru go przeżywać na pół gwizdka a na calość z jego całym pięknem I z wdzięcznością za to, że je mam :) Jakby na to nie patrzeć, chociaż serce było złamane to nadal miałam gdzie mieszkać, gdzie spać I do kogo wracać. Nadal miałam co jeść I co pić, miałam w co się ubrać. Nadal byłam zdrowa , nadal miałam piękne , zdrowe dzieci, które świata po za mną nie widziały. Nadal miałam swoje plany I pragnienia a to, że on odszedł? Teraz z perpektywy czasu myślę, że dobrze się stało. Dlaczego ? Po co mieliśmy się oszukiwać? Miałam żyć z kimś, kto nie docenia mnie w pełni taką , jaką jestem ? Gdyby to się stało później , mogło by być jeszcze ciężej. Po za tym ten wielki kopniak, jaki dostałam w tamtym momencie od życia sprawił, że zaczęłam zauważać powiązania ze wszystkim co działo się w przeszłości . Zauważyłam schematy w swoich związkach. Poczułam nagle wielką chęć zmiany swojego życia na lepsze, żeby już nigdy nie popełniać tych samych błędów. Nie oczekiwać od nikogo, że wypełni pustkę w moim sercu I duszy, które powstały jeszcze w dzieciństwie. Nie bać sie odrzucenia, tak jakby to sprawiało , że jestem przez to gorsza. Teraz wiem, że nie mozna kochać I być kochanym jeśli sami nie szanujemy I nie lubimy siebie. Nasze poczucie bezpieczeństwa I równowaga emocjonalna musi wychodzić z naszego wnętrza a nie z tego, co nas otacza. Rozumiecie co mam na myśli? To co myślimy o sobie często przekłada się na nasze relacje z innymi. Być może mój ex był zmęczony pełnieniem roli mojego bohatera I obrońcy. Fakt faktem powinien był może mówic wcześniej co mu przeszkadza, zamiast zostawić to sobie na deser zwany w tym przypadku “rozstaniem”. Rozmawianie w związku o ważnych sprawach jest nieocenione :)

 

 

 

Wracając do tematu …:) Nie trzymamy żadnych kontaktów, chociaż ja regularnie wysyłałam mu zdjęcia maluszka nigdy nie doczekałam się odpowiedzi. Nie oczekiwałam tego , bo przestałam stawiać przed ludźmi wymagania. Robiłam tylko to, co uważalam za słuszne, reszta jest według mnie kwestią jego sumienia. Nie zamierzam nigdy utrudniać mu kontaktów z dzieckiem, bo to było by oznaką, że kieruje mną chęc zemsty. Jednak nie jest tak, że nagle będzie mógł się pojawić I stawiać mi swoje warunki. Nie okreslił swojego miejsca w naszym życiu tak więc, kiedy stanie w drzwiach któregoś dnia będziemy musieli to poważnie przedyskutować I zaplanować (przecież mam prawo do swojego zdania I swoich decyzji). Na razie o tym nie myślę, skupiłam się na kształtowaniu siebie, żeby być silną I niezależną kobietą, która jest dla siebie najlepszym oparciem. Naprawiam, to co mogę naprawić dlatego, że mam dzieci I chce im dawać dobry przykład. Sama po sobie wiem, jak relacje między rodzicami wpływają na dzieci w dorosłym życiu. Będę się starała więc dla siebie I dla Nich , aby wyrosły na kochające , niezależne I życzliwe osoby :)

 

 

 

No cóż tak zaczyna się ta historia, która jest złożona I dość zawiła. Opowiem o wszystkim, czego sama doświadczyłam, jak wyszłam z tej depresji , jak wiele rzeczy, złożyło się na moje nowe życie :) Jak wiele popełniłam głupot, jak wiele musiałam wybaczyć sobie I innym. Być może kogoś zainspiruje to do zmiany swojego życia na lepsze. Być może ktoś przeżywa coś podobnego :) W Nas samych jest siła. Wierzę gorąco w to, że każdy ma w sobie moc by być szczęśliwym.

 

 

 

Całusy dla Was wszystkich.